niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział I cz. I

Po pokoju rozlał się niezwykle irytujący dźwięk budzika. Ledwo się powstrzymałam przed rzuceniem nim o ścianę, aby zamilkł na wieki. Zamiast tego jednak otworzyłam jedno oko i zaklęłam siarczyście pod nosem, gdyż okazało się, że jest dopiero 6 rano! Naprawdę nie rozumiem tych ludzi, którzy ubzdurali sobie że godzina 8 rano jest odpowiednia porą na rozpoczęcie lekcji!
- Szlag by to... - burknęłam, niezadowolona.
Ten dom to chyba jakaś kpina! Jednorodzinny, drewniany domek z dwiema niezbyt wielkimi sypialniami, mała kuchnia, jadalnia i sypialnia. Do tego jeszcze zakurzony strych i piwnica. Normalnie żyć, nie umierać! A mój pokój to już wogóle... Niedawno pomalowane na fioletowo sciany, kremowy dywan przykrywający całą podłogę. Na pewno podniszczoną. Stare, skrzypiące meble w kolorze ciemnego brązu. Pokoik jest oczywiście mały. Całe szczescie że mnóstwo ciuchów i innych takich rzeczy sprzedałam o wiele drożej niż kupiłam. Inaczej nic by się w tej okropnej szafie nie zmieścilo.
- Nosz...
Oczywiście matka skorzystała z mojego laptopa bez mojej wiedzy. Do tego wtedy kiedy spałam! Po czym to poznalam? Oczywiscie laptop wylaczony, ale za to otworzony i podlaczony na ladowanie. Uhg! Chyba muszę założyć na laptopa hasło, tak jak kiedys zrobiłam to z komputerem... Ale to później. Teraz najważniejsze jest wstanie z łóżka, bo inaczej nic nie zrobię...
Cudem zwlokłam się z łóżka. Porwałam z krzesła granatowe jeansy, błękitny podkoszulek, białą bieliznę i stópki, oraz granatową gumkę do włosów. Dowlokłam się do łazienki i zniknęłam za drzwiami. Kiedy już się wymyłam i ubrałam, wyszłam z łazienki. Mój granatowy plecak z nieco sztywnego materiału miał tylko jedno ramię, szyte po skosie. Założyłam go i zlazłam na dół. Otworzyłam lodówkę i...
- Pusto?!?!
Wściekła spojrzałam na blat stołu. Była na nim mała karteczka.

„Kochanie,
Wybacz mi proszę pustą lodówkę. Nie miałam czasu na zakupy, ledwie się wyrobiłam do pracy...”

- Bo grałaś na moim laptopie… - mruknęłam

„... A do tego wrócę późno w nocy. Ron wyjechał na konferencję. Wróci za tydzień lub dwa, jeszcze nie wiem. Okropnie narzekał na szefa. Ale nieważne. Na lodówce masz pieniądze. Kup, zamów sobie coś i zrób zakupy SPOŻYWCZE do domu. Jak ci coś zostanie to możesz sobie kupić co dusza zapragnie...’

- A żebyś wiedziała że tak zrobię

„... Uważaj na siebie, słońce. Ostatnio po okolicy wałęsają się jakieś psy. Kocham cię,
Mama
P.S. Jak wrócisz ze szkoły to ogarnij proszę garaż”

Zmięłam w ustach przekleństwo, zgniatając karteczkę w kulkę. Wyrzuciłam ją do kosza i wzięłam pieniądze z lodówki. Przeliczyłam dokładnie. 600 złotych. Fajnie, będę miała radochę z zakupów. Schowałam pieniądze do tylnej kieszeni. Portfel zawsze miałam wypchany, ale jak matka zostawiła kasę… Swojej nie zużyję chociaż.
Wyjrzałam przez okno i warknęłam, zirytowana. Znowu pada śnieg! Co z tego że dzisiaj są Mikołajki, co z tego że jest środa, skoro pada śnieg! Dzień w dzień, noc w noc to samo! Spojrzałam na ogromne zaspy, sięgające mi kolan.
Z ciężkim westchnieniem założyłam czarną, skórzaną kurtkę i tegoż koloru glany okute metalem. Do kieszeni jeansów wcisnęłam swojego Samsung Galaxy Ace 4, na plecy zarzuciłam plecak i spojrzałam w lustro, wbudowane w ścianę tuż przy drzwiach. Włosy miałam związane w wysokiego kucyka, z którego umknęło mi trochę kosmykow. Dawało to niesamowity efekt. Mrugnęłam do swojego odbicia i wyszłam z domu. Zamknęłam za sobą drzwi, a potem bramę. Klucze z wściekle różowym breloczkiem sikającego psa schowałam do kieszeni kurtki.
Ten breloczek zawsze poprawiał mi humor. Innych rozsmieszał. Dostałam go od ojca, ktorego kocham całym sercem. Za matką zaś nie przepadałam. Kiedy ojciec wyjezdzał na kilka tygodni w sprawach służbowych, zawsze znikala na cale noce u listonosza. Ugh! Westchnęłam ciężko, brnąc przez śnieg w celu dojścia do szkoly. Aby skrócić sobie drogę, postanowiłam iść przez cmentarz. Tak tez zrobilam. Obojętnie rozglądałam się dokoła pewna, że nic mi nie grozi. Jakże się myliłam. W chwili gdy zbliżałam się do połowy cmentarza, ujżałam chorego na wściekliznę psa. Zatrzymałam się gwałtownie, na zmianę otwierając i zamykając usta. Moja obojętność ustapiła miejsca strachowi, a z głowy wyparowaly wszystkie myśli. Kiedy zjeżony pies zawarczał i rzucił się w moją stronę, zaczęłam uciekać. Biegłam ile sił w nogach, lecz śnieg skutecznie mi to utrudniał. W pewnym momencie się potknęłam (nawet nie mam zielonego pojęcia o co) i wywaliłam. Po mojej prawej nodze rozlał się ból tak okropny, że aż nie wytrzymałam i krzyknęłam. W kącikach oczu pojawiły mi się łzy. No litości! Pies skoczył na mnie. Wytrzeszczłam z przerażenia oczy i ponownie krzyknęłam. Odruchowo zasłoniłam swoją głowę rękami. Ja nie chcę jeszcze umierać! Jestem na to zbyt... Zbyt... Zbyt ładna, o! Jestem na to za ładna! Nagle przygniotło mnie bezwładne ciało psa... Cholera, ależ on jest cieżki! Zaraz, dlaczego nie gryzie?
Spojrzałam na psa. Był martwy. Uff... W ostatniej chwili. Skrzywiłam sie i sprobowałam zwalić z siebie psa. Syknęłam, kiedy poruszyłam prawym kolanem. Po moim ciele rozlał sie ból, a do oczu napłynęły kolejne łzy. Nadal nie dałam jeszcze rady zwalic z siebie trzesącymi się rękami martwego cielska psa.
Zacisnęłam zęby i wreszcie zwaliłam z siebie martwego psa. Nareszcie! Ou...Zmęczyłam się. Ojoj. To jak ja niby teraz wstanę?! A co gorsze jak dojdę do domu?! Albo do szpitala??!! Nie dam rady!!
Uniosłam wzrok i... Co to za chłopak? Przystojny. Zaraz, czy to są skrzydła?! I skąd do cholery jasnej wziął te przerażającą kosę?!
- K-kim ty jesteś?!
Wytrzeszczyłam na niego oczy i zaczełam czym predzej odsuwać sie po śniegu jak najdalej od niego. Wychodziło mi to co prawda dość niezdarnie i z lekkim trudem, no ale jednak się odsuwałam! Dziwny chłopak z kosą i skrzydłami obejrzał się za siebie. Może się bał że ktoś nas zobaczy i usłyszy?
Też się rozejrzałam. Puściuteńko. Gdy mój wzrok wrócił do chłopaka, serce mi zabiło. Miał lekko przekręconą głowę tak, że widać było jego profil, no i patrzył się na mnie kątem oka.
- Nie jestem człowiekiem - odparł zimno, na co włoski na rękach stanęły mi dęba. - Zwą mnie Śmiercią.
Poczułam rosnącą we mnie panikę. Mowi że jest Śmiercią! To jakiś psychol! Zabije mnie! O nie! Maaamooooo!
Czarnowłosy psycholek usiadł na najbliższym nagrobku. Składał się on z granitowych płyt i tabliczki w formie księgi z informacją:


Ś. P.
Yenkal Naxos
Żył lat 17
Zmarł śmiercią tragiczną w 1994 r.

Pokój jego Duszy


- Naprawdę mnie widzisz, nie umierając? - spytał cicho.
O co mu kurka wodna chodzi? Nie umierając?! Powinni go wysłać do psychiatryka, a nie! Puszczają takiego wolno!
- O co ci chodzi?! Lecz się człowieku, a nie! Powinni zamknąć cię w psychiatryku!

Prolog cz. II

Z wszechobecnej ciemności wyłonił się chłopak. Z pozoru zwykły nastolatek, jednak coś go różniło od normalnych ludzi. Był Śmiercią, zabierał ludzi ze sobą do nicości. Nie było ani nieba, ani piekła. To tylko naiwna wiara. Kłamstwa. Obłuda. Fałszywa nadzieja. I tak wszystkie złe dusze spotykał taki sam koniec.
Kruczoczarna kosa, której praktycznie nie używał, była jego znakiem rozpoznawczym. Szaro-czarne, przydługie włosy zasłaniały jego bezdenne oczy o zimnym spojrzeniu. Szkarłatny tatuaż przecinał prawe oko. Miał wystające kości policzkowe oraz prosty nos. Blada skóra kontrastowała z jego czarnym ubiorem. Wyglądałby niemal jak nastolatek, kiedy założyłby glany, skórzaną kurtkę oraz zwykłe jeansy i podkoszulek, lecz coś go wyraźnie odróżniało od pozostałych dusz. Ogromne, pierzaste skrzydła lekko lśniły od przytłumionego światła.
Upadły Anioł, pomyślałbyś. Jeden z wielu. Niewiele różnił się od tamtych postaci, porzuconych przez Boga. Nie wiesz, że to Śmierć, a nie Upadły.
Bladą dłoń kładzie Ci na klatce piersiowej, tam, gdzie jest serce. Bezdenne oczy stają się zimniejsze. Jesteś przerażony, chcesz uciec od niego. Krzyk próbuje wyrwać się z Twojego gardła, napotyka silny opór .Problem w tym, że nie nic możesz zrobić, sparaliżował Cię jego dotyk. Czujesz od jego ręki złe moce, które przepełniają Twój umysł lękiem.
- Morte*. - Jest to ostatnie słowo, które słyszysz, kiedy umierasz.
Ostatnim, co widzisz, są pióra przesycone ciemnością i śmiercią. Potem już tracisz wszystko, co było człowieczeństwem. Albo żyjesz nadal w świecie ludzi jako duch, albo trafiasz do nicości. To zależy od Twoich czynów, które dokonałeś za życia...

*Morte - port. Śmierć